Bartek Majzel: naloty

brama na tle nieba przez którą nie można przejść.

wielka przegrana. bez żadnego tła,

mleczne owsiane niebo. żadnych śladów łez.

bombardują potem będą wymazywać z pamięci.  

tu uderzenie. tam wybuch. po którym trzeba zbierać

tyle słów. skrawków. strzępów.

chodzimy po mieście które wciąż 

nie zostało podbite. choć niedawno szły

tędy dwa pochody i krzyczały. a włosy

wyrwane z cebulkami i ślady krwi

na ławkach wskazują że bili. 

wybacz. rozproszyły mnie bity z pobliskiej

dyskoteki. a właśnie zamierzałem opowiedzieć

ci o wojnie którą toczę. mam trzysta czterdzieści lat.

jestem za stary i za mały żeby wejść w tę pamięć. 

więc patrzyłem w ekran na ułożone ciała.

jedno z nich leżało osobno. jakby nie pasowało

do pozostałych.

próbuje wymyślić dla niego imię.

co jakiś czas patrzę w chmurę i powtarzam

za głosem który już się we mnie powoli zaciera:

a może byś go wskrzesił?

Skip to content