Weźmie nas czas pomiędzy.
W śnie był bankiet i skóra – struna w plecach nie wydała dźwięku, asfalt jeszcze nie wysechł, tort lgnął do palców, lukier do podbródka. Miałaś nagie piersi i splątany język pośrodku przyjęcia,
tańczyłaś, a przecież popołudnia daje się rodzinie. Danina, nie dancing – kto nie wie, ten ginie lub ma się źle. Więc twoje serca pełne osinowych kołków, więc głowy pod kran, kolana pod bródkę. I co by się stało,
gdyby widzieć więcej, gdyby było jaśniej? A zatem: grzęznąć oraz zwiedzać parki, w mętne popołudnia haftować spokoje na obcych tamborkach, nabrać w płuca próżni i zdejmować przykład. Dlatego:
czas pomiędzy wypełniać najszczelniej, żeby cię nie porwał.
A jeśli porwie – toń.