Strzałka czasu zaciąga galaktyki w supły
i wwierca je w mrok, w pomniejszenie
do samego środka.
Hekatomby ciał niebieskich pętlą się gdzieś odlegle.
Grawitacyjny pył zasysa rdzeń. Bez końca.
O siódmej rano odklejam błonki powiek, rozciągam żółte ścięgna.
Zaczynam żniwa dla przyszłej swej pamięci.
I tak w każdym ułamku powietrza, w każdym centymetrze drogi,
zwyczajnie żyjąc, jak pies na ziemi,
jedynie kruszę cienkie tafle obrazków,
przebijam bańki mydlane,
już zaraz, na granicy,
gdzie zaczyna się moja skóra.
z tomu piach