na kawałku tej ziemskiej kuli, gdzie chemią owady się truje,
gdzie trąci palonym plastikiem, wciąż nie szuka się pacholika –
zwyrodnialca, który bezdusznie zadeptał żuka oraz padalca,
jaszczurki pozbawił ogona i patrzył bezdusznie na śmierć kowalika,
nocą zaś tuli obrazek ze smokiem, którego włócznia drąży głęboko.
kim będziesz w przyszłości, jaka poetykę wybierzesz chłopcze? –
pyta sumienie. – czy przez gardło przepychać będziesz świnię?
a może będziesz jednym z tych psinych katów, nieszczędzących
im świszczących batów? czy raczej będziesz mieć w sobie tę gulę,
co nad losem gatunków promienieje bólem? szumi za oknem rzeka,
mijają godziny, ale jest tylko przeszłość. ten padalec, żuk
wciąż tkwią chłopcu pod powieką, choć nikt go nie szuka.
jedyna tu teraz poetyka to brak śpiewu kowalika za oknem,
i ten sam monotonny szum rzeki, i noc bezsenna z tym samym
głosem sumienia, że nic się nie zmieni. sen nie przyjdzie,
przychodzi myśl odradzająca się potem jak ogon jaszczurki,
wije esowato w ciemności, pokój powleka groźbą: hekatomba żuka,
padalca, jaszczurki i ptaka wybije w tobie po latach jak szambo.
dociskana włócznia będzie jak wyrocznia: i ty jesteś tym smokiem,
co się wije w glebie – zawyrokuje – i ciebie, synku, ten oścień przebije.